Zwiedzamy sobie stolicę
Maroka. Z dworca głównego kierujemy się do pierwszego celu naszej wizyty –
jednego z najbardziej znanych i fotografowywanych zabytków – mauzoleum Mohammeda
V i ruin meczetu Hassana. Co poza tym warto tu zobaczyć?
Rabat od 1912 r. jest stolicą Maroka w protektoracie francuskim a od 1956r.
– niepodległego państwa. W 2012 r. został wpisany na listę światowego
dziedzictwa UNESCO.
Jest drugim co do wielkości miastem Maroka i wraz z sąsiednią miejcowością
Salé liczy ok 1,7 mln. mieszkanców. Leży nad Atlantykiem u ujścia rzeki Wadi Bu
Rakrak. Od największej Casablanki dzieli go ok 100km.
Mimo wszystko wydawał mi się niewielkim miastem. Jest upalny lipcowy dzień,
mało ludzi na ulicach. Mimo, że to czas wakacji turystów tego dnia też jakoś
niewiele. Super, bo nie ma tłoku i pośpiechu.
Jedziemy taksówka. W Rabacie małe taksy mają kolor niebieski. Tak jak w
Casablance są to Seaty lub Peugeoty. Do wybory mieliśmy też duży biały
Mercedes. Niby wiekszy komfort ale musielibyśmy dzielić go z innymi obcymi pasażerami.
Gdyż do Merca wchodzi tyle osób ile się zmieści, czyli nawet więcej niz 5. Jest
nas mała grupa, więc wybieramy Petit Taxi.
Jesteśmy na miejscu. Mauzoleum królów znajduje się na wzgórzu, z którego
rozciąga się widok na pobliski park, rzekę, Ocean, Salé oraz starą medynę
Oudaya, do której udamy się później. Po obu stronach bramy stoją strażnicy na
koniach.
Na samym wejściu wita nas guerrab, czyli roznosiciel wody. To taki
dziadek co nosi wielokolorowy kostium, ogromny kapelusz i obwieszony jest
amuletami, khamsami, dzwoneczkami i ma wiele akcesorii zrobionych z
cyny. Ma „termiczny” worek z koziej skóry, w którym znajduje się zimna woda. Za
klika dirhamów da się jej napić oraz pozwoli zrobić ze sobą zdjęcie. Dzwoni
dzwonkami by zaznaczyć swoją obecność i zaprosić do napicia się.
Postać ta kojarzona jest głównie z placem Jemaa El Fna w Marrakeshu, ale
Rabat też ma swojego. W przewodnikach o Maroku pisze, że jest on tylko atrakcją
dla turystów. Ale widziałam juz pare guerrabów
w nieturystycznych dzielnicach Casablanki. Okazuje się, że ten w Rabacie jest
jedyny i ma chyba od wielu lat monopol na to miejsce. Nie ma tu innych.
Co do robienia zdjęć ludziom, Marokańczycy chcą w zamian pieniądze albo
skorzystanie z ich usług. Inaczej nie życzą sobie pstrykania a tym bardziej
publikowania w sieci. Jak się potem okazało, wizerunek tego guerraba pojawia się wszędzie. To z
racji tego, że jest tu jedyny i wszyscy co go spotkają, piją od niego wodę i
fotografują się z nim. Kilka godzin później wpadła mi w ręce pocztówka z Rabatu
z jego zdjęciem. Innym razem przeszukiwałam Internet by znaleźć jakieś
informacje o Maroku i... wszędzie pojawia się ten sam pan. Nie tylko w
przewodnikach ale i na prywatnych stronach i blogach podróżniczych. Widocznie jest
tu bardzo znany.
Następnie spotykam panią ze strzykawką i naturalnymi farbami chcącą zrobić
mi hennę. Aby poziękować, pokazuję jej moją pomalowaną rękę i nogę, na znak że
już to mam.
Wchodzimy na plac kompleksu zabytkowego. Przechadamy się pomiędzy rzędami
białych kolumn. To pozostałości po nieukończonym meczecie Hassana z XII w. Budowano
go dla uczczenia zwycięstwa ówczesnego kalifa Jacuba Jusufa Al-Mansura z
dynastii Almohadów w bitwie pod Alarcos nad królem Kastylii Alfonsem VII. Za
panowania tego władcy powstało wiele budowli sakaralnych m.in. Kotoubia w
Marrakeszu. Po jego śmierci przerwano budowę meczetu w Rabcie. Gdyby został ukończony
miałby 80 metrowy minaret i byłby najwyższym meczetem na świecie w tamtych
czasach. Dodatkowo w 1755r. trzęsienie ziemi zniszczyło to co zostało już
zbudowane. Pozostały tylko te białe kolumny, część murów, medresa oraz pomarańczowy
minaret Wieża Hassana. W miejsce schodów ma on spiralną rampę aby można było
wjechać konno na szczyt.
Po drugiej stronie mamy białą kwadratową budowlę ze zdobionymi łukami oraz
z dachem w kształcie zielonego trójkąta. To mauzoleum Mohammeda V – dziadka
obecnego króla Maroka Mohammeda VI. Pochowano tam też jego dwóch synów –
poprzedniego króla Hassana II zmarłego w 1999r. oraz Mulaja Abdullaha.
Marokańczycy pielgrzymują do grobowca aby oddać cześć królom i pomodlić się
za nich. Natomiast turyści aby poznać marokański szacunek do króla oraz podziwiać
arabską architekturę. Rzeczywiście wnętrze mauzoleum robi wrażenie. Jest wielką
otwartą przestrzenią. Sarkofagi znajdują się w dolnej części a odwiedzający oglądają
je z balkonów. Najbardziej niesamowita jest ogromna złota kopuła pod dachem z tymi
zdobieniami, całym rękodziełem a nawet witrażami. Architekt budowli jest
pochodzenia wietnamskiego.
Zwiedzamy jeszcze przyległy do mauzoleum meczet, tzn z zewnątrz bo nie każdy
może do niego wejść. Tym bardziej, że rozpoczynały się modlitwy.
Przechodzimy przez park w stronę rzeki. Jest on pełny zieleni, kolorowych
kwiatów oraz fontann zdobionych kolorowymi wzorami ułożonymi z ceramiki. Na
rzece pływa masa łodzi rbackich a na brzegu stoją urządzenia budowlane. Robią
jakieś nowe inwestycje. Unowocześniają miasto czy regulują rzekę.
Udajemy się aleją palmową do najstarszej dzielnicy Rabatu – cytadeli Kasbah
Oudaya, utworzonej w 1105 r. przez dynastię Almohadów. Kiedyś znajdowała się tu
twierdza, baza wojsk, w której przygotowywano się do wojen z Hiszpanią. Tutaj
też w XVII przybyli moryskowie, czyli muzulmańscy uchodzcy wypędzeni z
Andaluzji przez chrześcijańskich władców. Zajmowali się rzemiosłem i rybołówstwem
a także piractwem i handlem niewolnikami, na czym miasto całkiem dobrze się
dorobiło.
Oudaya położona jest ona na wzgórzu pomiędzy plażą nad Atlantykiem a rzeką.
Za wielką bramą cytadeli z arabskim łukiem znajduje się labirynt wąskich
uliczek oraz domków w kolorze biało – niebieskim. Pięknie tutaj. Uliczka raz
biegnie pod górkę, a raz schodzi w dół.
Pojawia się jakiś mężczyzna – tubylec robiący za przewodnika i proponuje nam
swoje usługi. Zgadzamy się, bo jeśli możemy mu ufać to nie zabłądzimy. Zobaczymy.
Chodząc pomiędzy murami i domamy natrafiamy na montażystów składających szynę
pod kamerę. Plan filmowy. Będą coś kręcić. W końcu Maroko bardzo często służyło
za piękną scenerię dla wielu filmów.
Zewsząt otacza nas kolor błękitny o różnym natężeniu, bluszcz zwisający z
murów, wyroby ceramiczne wystawiane na ulicach przed domami oraz... koty. Całe
mnóstwo kotów. A ja jako kociara nie mogę się powstrzymać od próby pogłaskania i
zrobienia im kilku zdjęć :)
Wiele domów ma swoje nazwy. Nad ich drzwiami widnieją tabliczki z napisem „Dar (po arabsku znaczy „dom”)... jakiśtam”. Przewodnik pokazuje
nam najładniejsze drzwi i mówi, że wiele z nich jest portugalskich lub należą
do domów, zamieszkiwanych kiedyś przez morysków. Życie toczy się tu spokojnie.
Kobiety wieszają pranie na balkonach, z okien dochodzi zapach gotowanego obiadu
a dzieciaki bawią się na ulicach.
Przewodnik prowadzi nas na skraj cytadeli do punktu widokowego. Znowu
spotykamy się z panoramą rzeki uchodzącej do Atlantyku. Widać tutaj przystań,
niewielki port rybacki, plażę pełną opalających i kąpiących się ludzi oraz
przylegający do plaży... cmentarz muzulmański. No tak. Maroko - kraj kontrastów!
Później czas na średniowieczne ruiny Szalla. Udajemy się taksówką, gdyż są
one trochę na uboczu miasta w dolinie rzeki. W miejscu tym kiedyś osiedlili się
Fenicjanie a następnie za czasów cesarstwa rzymskiego powstało tutaj miasto. Po
uznaniu władzy dynastii arabskiej mieszkańcy przenieśli się na drugą stronę
rzeki na teren dzisiejszego Salé. A w miejscu tym powstała nekropolia gdzie
chowano władców od dynastii Almohadów. W XIV w. wzniesiono tu mury, okazałą
bramę oraz meczet. Wiele z tego zachowało się do dziś i mieliśmy okazję to
podziwiać.
Ruiny znajdują się pomiędzy palmami, olwikami i wszystko wygladą trochę jak
dziki,bajkowy park. Jest tu dość spokojnie i można się zaszyć, przysiąść i po
kontemplować. Już od głównej bramy znowu witają nas... koty. W ruinach jest cała
ich kolonia. Jedna ruda karmiąca kotka podbiega do nas kiedy zaczynamy jeść
kanapki. Prosi o jedzenie. Dostaje. Potem towarzyszy nam przez cały pobyt w
ruinach. Lubi ludzi. Ciekawe czy ktoś z was co był w tutaj też ją spotkał
niczym guarebba sprzed mauzoleum.
Spędzamy tu trochę czasu ze względu na spokój i możliwość odpoczynku od
ruchu ulicznego. Siadamy sobie w cieniu drzewa w towarzystwie kotki, mamy widok
na całą dolinę rzeki Wadi Bu Rakrak. A potem kręcimy się pomiędzy kolumnami
dawnego meczetu.
Zewsząt dochodzi niosące się echem klekotanie. To bociany! Wszędzie mają
swoje gniazda. Na drzewach, na grobowcach a nawet na minarecie dawnego meczetu.
Możliwe, że przyleciały z Polski na zimę. A jak przyszło lato nie miały ochoty
i siły wracać. Bocian to polski symbol ale widywałam, go też jako... marokański.
Coś mamy wspólego. Może niektóre z nich są z moich stron (zachodniopomorskie)
gdzie na wioskach bocianów mamy bardzo dużo.
Jestem wnikliwą obserwatorką natury i potrafię zauwazyć w niej coś czego
nie każdy dostrzega. Natrafiamy na pewne wygięte w łuk drzewo i
spostrzegam, że wygląda ono jak nosorożec czy jak smok. Niesamowite. Po nas
dostrzegła je grupka japońskich turystów i poszły w ruch aparaty fotograficzne. Ciekawe jak się ono ukształtowalo? Muzułmanie odkryli kiedyś inne dziwne drzewo w kształcie modlącej się postaci na dodatek zwróconej w stronę Mekki, wiec uznali je za cud. To musiał być ten sam gatunek.
Mamy jeszcze czas na pociąg, więc idziemy na chwilę pod jeden z wielu pałaców
kóla. W ramach zapobiegawczej ochrony monarchy miejscowy policjant nas
legitymuje. A, to tutaj jest normalne.
Rabat po arabsku znaczy „twierdza”. A po polsku?
Zdjęcia: Dorkita
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)